na cienkiej szyji trochę płaską głową, z błyskającymi niejasno szkłami binokli. Wyglądał tak, jak czarny wąż, który wyprężywszy się na ogonie, zniżył głowę i celuje w pierś przeciwnika.
— Tylko jedno jest, tylko jedno jest jeszcze — zaczął cedzić po chwili — że ze względu na zapowiedziany już przyjazd partji z Syberji państwo będziecie musieli oglądnąć się za innem mieszkaniem.
— Więc cóż — zirytował się Zaucha. — Więc jeśli ta partja przyjedzie, to ja mam iść do lasu? Co pan za głupstwa wygaduje, panie radco?
— Ta ja tylko tak...
Wracając do siebie Zaucha zastał w wspólnym pokoju Wojdyłę, który rozpalał w piecu. Zatrzymał się przy nim.
— Wojdyła, wiecie co? Austrja i Niemcy uznały państwo polskie.
Wojdyła ruszył się niecierpliwie.
— Mnie to co? — burknął gniewnie. — Mnie wszystko jedno, pod kim będę, pod Austrjakiem, Niemcem, Moskalem czy chociaż Turkiem, bylebym był w domu... Co mnie ta...
Reszta słów utonęła w niewyraźnem, gniewliwem mruczeniu.
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/119
Ta strona została przepisana.