niejszym towarem. Właścicielka sklepu, mała, zawię-dła kobiecina o zimnych, jasnych oczach, zdzierała z biedaków bez najmniejszego miłosierdzia, a sprzedawała najnędzniejszy towar jaki istniał, wciąż podnosząc ceny. Ludzi wściekłość porywała, obrażali się, nie chcieli kupować, wychodzili ze sklepu — lecz cóż było robić? Radzi, nie radzi wracali i mu* sieli nieraz prosić babę jak o łaskę, aby raczyła zedrzeć, bo tym, którzy przez czas jakiś u niej nie kupowali, nie chciała sprzedawać.
W tych niesłychanie trudnych warunkach życiowych Zaucha jak gdyby się uspokoił. Nie oburzał się, nie buntował, nie szemrał, nie opuszczał rąk. — Więc to tak wygląda? — pytał sam siebie, gdy stawał przed nową przeszkodą i pracował zapobiegliwie, starał się o potrzebne rzeczy, znosił cierpliwie zimno, głód, niedostatek, nawet drobne, złośliwe ukłucia Kondolewicza. Dodawał odwagi Helence, czerpiąc nawzajem zachętę w jej wytrzymałości i energji. Była porywcza i uparta, czasem nawet kapryśna, jej bujna młodość pokory się w żaden sposób nauczyć nie chciała, ale wady te Zaucha uważał za wynik pewnej siły charakteru i temperamentu. Nieraz z dumą i zadowoleniem patrzył, jak niezłomnie ona pora się z twardem życiem w kolonji, pewny, iż z tej dziewczyny wyrośnie dzielna i mocna kobieta.
Niechlujne, barbarzyńskie i ordynarne sąsiedztwo Buchajły i jego kompanji stawało się absolutnie niemożliwe i denerwujące w najwyższym stopniu. Po namyśle i gruntownej obserwacji Zaucha przyszedł do przekonania, że perswazjami nic u niego nie wskóra, bo Buchajło był za stary, aby się mógł zmienić i przytem pił „chanżę", a wówczas stawał się niepoczytalny. Ignorowali się wzajemnie, ale stosunki były zawsze naprężone, a czasami, kiedy do Buchajły przychodzili z odwiedzinami znajomi mu ze Lwowa „brukowcy", „wspólny pokój" zmieniał się w szynk, rozbrzmiewający ordynarnemi wyzwiskami
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/130
Ta strona została przepisana.