Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/131

Ta strona została przepisana.

i piosenkami. Helenka aż się kurczyła ze wstrętu na krześle, a Zaucha zaciskał pięści i zgrzytał zębami. Lada chwila mogła wybuchnąć awantura — bo czuł, że kiedyś straci panowanie nad sobą.
Jednakże i tu przyszło wreszcie zbawienie. Było to na kawie u państwa Skowrońskich. Był radca, Niwiński, Helenka. Zaucha tłumaczył radcy, że Buchajłę usunąć musi.
— Cóż ja zrobię!—rozkładał ręce radca. — Dalibóg, wszystkie pokoje mam zajęte, a z Buchajłą. nikt mieszkać nie zechce, bo on jest „apasz"...
— Dlatego nam go pan wsunął pod bok ?
— Tu miałem miejsce...
Zaucha zaczerwienił się, wstał i chciał coś mówić, ale Niwiński skinął na niego ręką, dając mu znak, aby milczał.
— A jeśliby się miejsce znalazło — zapytał — to-by go pan usunął?
— Ha, oczywiście, to zależy...
— Przypuśćmy, że ja odstąpię swój pokój i przeniosę się do Lesowego. Tam jest miejsce na dwóch ludzi...
— A gdzież pan tu będzie mieszkał? — spytała zdziwiona Helenka.
— Sprowadziłbym się do wspólnego pokoju, o ile pani nie miała-by nic przeciw temu — odpowiedział Niwiński, patrząc jej w oczy swemi spokojnemi, zielonawemi oczami.
Ale dziewczyna aż się zarumieniła z radości.
— Przeciwnie, bardzo byłoby mi przyjemnie! Przecież pan w każdym razie jest lepszy od Buchajły !
— Dziękuję pani — rzekł z ledwo dostrzegalnym uśmiechem w-oczach.
— Tylko że ja nie wiem, czy to wypada, aby tak elegancki młodzian, jak niezrównany nasz poeta mieszkał tak blisko...
— Ale apasz może mieszkać, co? — ostro odpowiedział radcy Niwiński. — Dość tego, kochany