Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Umieści go pan mianowicie razem z Kotelukiem,. który sam jeden zajmuje duży pokój...
Na drugi dzień Niwiński się sprowadził. Zwyczajem mieszkańców gminy przeniósł się ze wszystkiemi sprzętami, których używał. Trzech ludzi z Biełowa przyciągnęło za nim łóżko, a na łóżku sprzęty, książki, zaś w wielkim worku starannie zawinięte wszystkie dekoracje papierowe.
Jak na złość Buchajło, urżnąwszy się poprzedniego dnia, leżał w łóżku. Słysząc hałas zbudził się, z gniewem patrząc na otwarte drzwi, przez które do pokoju wpadało zimno.
— Ta co du chulery! — warknął. — Jedni si wyprowadzają, drudzy si wprowadzają... Ta to nie kamienica Andriollego... Zamknijcie drzwi, do choroby, zimno idzi...
— A jakże oni wniosą rzeczy? — odpowiedział mu Niwiński. — Przez dziurkę od klucza ? Mam tu mieszkać, to się muszę wprowadzić.
— To pan będzi tu mieszkać?
— Ja-
— Źle panu było w Bielowie?
— Co pana to obchodzi? Ale tu u pana smród! Co pan, „chanźę" pijesz?
— A co pana to obchodzi?
— Obchodzi. Nie lubię pijaków. Fu, śledzie śmierdzą. Tego pan tu nie będziesz mógł trzymać...
— Kto mi zakażę? Pan? — O-wal
— Ja tego nie znoszę. Fu!
To mówiąc, Niwiński otwarł okno.
— Ta co pan zwarjował, czy co? — oburzył się Buchajło. — Co za śmiałość ! Ja tu leżę w łóżku a pan mi okna otfira... Zamknij mi pan to okno... Taże przeciąg jest...
— To tu postawcie — pokazywał Niwiński ludziom, nie zwracając na niego uwagi. — Tak, a to połóżcie na ziemi. To nie, to ja sam później ustawię...
Buchajło wyskoczył w brudnej bieliźnie z łóżka

185