i warcząc groźnie z hałasem zamknął okno. Niwiński udał, że tego nie widzi, lecz po chwili znowu je otwarł.
— Zamknij mi zaraz to okno, bo cie cholera weźmie — ryknął na niego Buchajło,
Niwiński udał, że nie słyszy. Buchajło znowu zamknął okno, młody człowiek znowu je otworzył.
Tymczasem ludzie ustawili rzeczy i odeszli. Niwiński zamknął za nimi drzwi, a wróciwszy do pokoju zauważył, że okno jest zamknięte. Tym razem udał, że tego nie widzi, a podszedłszy do drzwi Zauchy, zapukał.
Usłyszał chrapliwy szept Buchajły:
— Właśnie, właśnie! Niema ich w domu, nie bój si, nie bedzi świadków.
Niwiński odwrócił się i ujrzał apasza stojącego koło łóżka i poprawiającego na sobie bieliznę. Uśmiechnął się.
— Po mordzi ci dam, ty batiaru jeden, ty wywłoko! — chrypiał Buchajło, idąc ku niemu straszny, z zaciśniętemi pięściami.
Ale poeta nie przeraził się. Jak był w płaszczu, w kapeluszu na głowie i z fajką w zębach, podszedł ku Buchajle i jednem krótkiem, potężnem uderzeniem pięści w brodę, zwalił go z nóg. Apasz leżał parę sekund jak kłoda, a naraz zaklął i podniósł się.
— Mocny pan jesteś — rzekł spokojnie Niwiński. — Po takim „knock-oucie“, powinieneś pan leżeć conajmniej piętnaście sekund. Co? Jeszcze?
Buchajło zataczał się wprawdzie trochę na nogach, ale szedł ku niemu z zakrwawionemi oczami i wyszczerzonemi zębami, potworny, brudny, prawie nieprzytomny z przepicia i od uderzenia. A po chwili znowu leżał na ziemi, grzmotnąwszy łbem o podłogę. Po jakimś czasie zaczął się ruszać. Wtedy Niwiński podniósł go, poprowadził do łóżka, pomógł mu położyć się i nakrył go. Buchajło dzwonił zębami i dygotał.
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/134
Ta strona została przepisana.