Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/139

Ta strona została przepisana.

grywali.. Możemy trochę sceptyczniej słuchać „grania tarabanów“, niekoniecznie zaraz płacząc na ich odgłos...
— No, więc czego pan chce? — zaniepokoił się Zaucha.
— Wojna dla mnie skończyła się. Już samo zmartwychwstanie Polski pociągnie za sobą dużo zmian w człowieku wewnętrznym... Bo przecie to nie może być jakieś państwo na wzór starych państw... To musi być coś zupełnie nowego... Nie mogąc powiedzieć nic pozytywnego na razie wietrzę duszę i robię w niej miejsce temu, co ma przyjść... Przygotowuję się...
— Tak. I to zadanie naszej emigracji. Ale nie samo tylko przygotowanie się do biernego przyjęcia nowego życia, lecz tworzenie go w duchu. Dlatego, mówię panu, musimy rekapitulować całą naszą emigrację, całe nasze pielgrzymstwo, aby dojść do najwyższego tonu, jaki ona zyskała właśnie w Mickiewiczu... Jakże można inaczej?
— Nie wiem. Lecz niech pan zrozumie, że jak wojna jest pozamną, tak też pozamną jest wszystko związane z nią, a więc i emigracja... To wszystko jest już przeżyte u mnie do końca, do powrotu... Mistycyzm emigracyjny jest mi zbyteczny... On był potrzebny dla emigracji, ale nie będzie potrzebny Polsce odrodzonej, zwłaszcza, że wiedzie do zupełnie zbytecznego Mesjanizmu. Mesjanizm był niezbędny dla Polski cierpiącej, a wszakże pan masz już dość tej Polski — Chrystusa narodów?
— Teraz przyjdzie apoteoza...
— A może i wniebowzięcie? Dziękuję. Trzeba żyć realnie. Pozwól pan.
Wstał, wziął leżącą przed Zauchą książkę i przewróciwszy kilka kartek, przeczytał głośno:

Pielgrzymie polski! Byłeś bogaty, a oto cierpisz
ubóstwo i nędzę, abyś poznał, co jest ubóstwo i nę-