dza, a gdy wrócisz do kraju, abyś rzeki: „Ubodzy i nędzarze współdziedzicami moimi są“.
Pielgrzymie! Stanowiłeś prawa i miałeś prawo do korony, a oto na cudzej ziemi wyjęty jesteś z pod opieki prawa, abyś poznał bezprawie, a gdy wrócisz do kraju, abyś wyrzekł: „Cudzoziemcy razem ze mną współprawodawcami są“.
Pielgrzymie! Byłeś uczony, a oto nauki, któreś cenił, stały ci się nieużyteczne, a te, któreś lekceważył, cenisz teraz, abyś poznał, co jest nauka świata tego, a gdy wrócisz do kraju abyś rzekł: „Prostaczkowie współuczniami mymi są“.
Tu Niwiński zamknął książkę i położył ją na stole.
— Niechże się pan zastanowi — mówił dalej — co to wszystko znaczy. Niech pan to zastosuje do zagadnień konkretnych, a zobaczy pan, jaka z tego straszna kasza wyniknie. To jest może bardzo wysokie, ale zupełnie nierealne. Na tych zasadach nie może istnieć żadne państwo ani społeczeństwo...
— Kto wie? — rzekł zamyślony Zaucha. — Właśnie w tem cały sens, że nie wiadomo... Ą z drugiej strony — wszakże pańskie stanowisko również nie jest realnem! Negujesz pan fakty istniejące, mówisz pan, jakby pan był już w Polsce, zapominając, żeś pan na emigracji, wśród nas, wygnańców, pielgrzymów. W ten sposób właśnie wymyka się panu życie...
— Co za życie! — mruknął Niwiński, pociągnąwszy z fajki tak silnie, że aż mu w niej skwierczeć zaczęło. — Nędzna wegetacja...
— Oj, to prawda! — westchnęła Helenka.
Umilkli, bo za oknami rozległ się rozgłośny huk przelatującego pociągu, wstrząsający w posadach domem.
Zaucha odsunął się ze stołkiem od stołu i przychyliwszy się w tył, patrzył przez chwilę w płomień lampy.