Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/142

Ta strona została przepisana.

Tak uszykowawszy i ustroiwszy rzesze, wymiecione przez wojnę z kraju, należałoby zwolna przystąpić do nowej akcji. Ci wygnańcy budzą Polskę w sercach dawnej, nieideowej, przeważnie materjalistycznej, starej emigracji, zżytej z Rosją, a nieraz zruszczonej. Oni ją muszą spolszczyć i porwać ze sobą nazad do kraju, zostawiając tylko drobniejsze aparaty za sobą, organizacje, które służyłyby tu naszym celom. W ten sposób przez żywą propagandę uratujemy od zagłady mnogie dziesiątki tysięcy rodaków znających Rosję, zamożnych, nieraz doskonałych specjalistów.
— Nie wiem, czy to jest taki bardzo pierwszorzędny znowu żywioł, ta stara emigracja — przerwał mu Niwiński. — Widziałem ich. Jako Polacy są oni więcej niż umiarkowani, jako ludzie zamożni — przemądrzali i chciwi zaszczytów. Odgrywając pierwszorzędną rolę tu, na bezludziu, wiedzą, że w Polsce tak łatwo im nie pójdzie... Już teraz dąsają się na nas i na nową emigrację. Jesteśmy im ogromnie niewygodni, nasze wyraźnie stawiane żądania popsuły im ich dobre stosunki z władzami, z Moskalami. Widziałem tych ludzi w Moskwie. Intrygi, ambicje osobiste... Bywałem też w „Domu Polskim"...
Tu Niwiński się zaśmiał.
— Doprawdy, komiczne to było towarzystwo— ożywił się. — Chodziłem w Moskwie do Domu Polskiego. Nie wiem dlaczego i skąd punktem ambicji Polaków moskiewskich było założonie Filharmonji polskiej w Moskwie. Wyobraźcie sobie — Filharmonja polska w środowisku muzyki rosyjskiej, bez żadnych polskich muzycznych szkół, bez atmosfery... Na razie mieli chór, amatorską orkiestrę i dyrygienta — jakiegoś muzykusa o niemieckiem nazwisku, chudego, długiego z okularami na ptasim nosie, z długiemi włosami... Komika! A wszystko to było takie jakieś grube, nieociosane, bez rasy i strasznie brzydkie. Zupełnie — szwabska kolonja. Schodzili się oni na te swoje próby — samowary, wielkie jak