Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/153

Ta strona została przepisana.

żałował... Nie, nie żałuję, przeciwnie, postaram się znowu, przy najbliższej sposobności... A jak sposobności nie będzie, to ją zrobię... I będę całował do skończenia świata... Tak jest, niema gadania... Rano, wieczór, w południe... Pyszna rzecz, kiedy się tylko da, wciąż...
Cały dzień przesiedział knując, ukryty za swą tęczową siecią pajęczą. Kiedy myślał o sobie i o swem życiu w tym kącie, zauważył naraz, że jest istotnie pająkiem, który półświadomie, lecz oddawna już snuje sieci i czyha na zdobycz. A niech ta sieć wygląda jak najpiękniej, niech oka jej lśnią złotem, a tkanina wszystkimi blaskami tęczy — tem ci lepiej, tem lepiej.
Zaś wieczorem leżał na posłaniu i wsłuchując się w huczenie płomienia w piecu, w głębi duszy rozmawiał ze sobą o rzeczach bardzo ważnych, a drażliwych. Bo nie lubiał sytuacyj niejasnych ani nieczystych. Nie darmo sam mył w swym pokoju podłogę.