na tłuste, rumiane „kupczychy“, których drobne kopytkowate nóżki plątały się w długich połach pluszowych palt. Im dalej wchodził w miasto, tem zimniej się robiło i z ulic wiał chłód, jak z przemrożonych korytarzy kamiennych.
— Trzeba wstąpić do „Warszawskiej“, bo zmarznę na kość! — pomyślał Zaucha.
Był to wprawdzie wydatek kilkudziesięciu kopiejek, ale szklanka gorącej kawy z prawdziwym rożkiem warszawskim, przedstawiała ponętę zbyt kuszącą.
Wyrzucając sobie w duszy słabość i brak charakteru, wszedł po drewnianych schodkach do małej mleczarenki, nad którą widniał szyld „Warszawskaja Bułocznaja“. Usiadł przy wolnym stoliku i zamówił szklankę gorącej kawy.
Kilka stolików mleczarni obsiedli młodzi ludzie w wytartych, dziwnie skombinowanych ubraniach i niemodnych, podniszczonych paltotach — jak to od jednego rzutu oka można było poznać — wygnańcy. Pili kawę, rozmawiali półgłosem lub czytali dzienniki, zacierając czerwone, zziębnięte ręce. Za ladą, na której jednym końcu złociła się piramida „kajzerek“ i rogalków, królowała niemłoda już, zawiędła lecz pełna godności pani, traktująca gości z chłodną wyniosłością. Dwie panienki roznosiły mleko i kawę. Na ścianach tablice z rosyjskimi napisami podawały ceny potraw.
Po chwili, do mleczarni z szumnym hałasem wpadła nowa grupa: mieszkańcy trzech gmin wygnańczych: Lesowego, Sośnicy i Liłowicz. W małej salce zrobiło się gwarno, od stolika do stolika rzucano sobie żarty i ploteczki, akcent lwowski zmięszał się z mazurskim. Ludzie z Sośnicy, gdzie znajdowała się najlepiej sytuowana gmina inteligencji, byli lepiej ubrani, zachowywali się śmielej, szumniej, zaś na mieszkańców innych gmin spoglądali z wysoka, jak na ubogich krewnych.
Zaucha, który swego czasu objeżdżał był gminy
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/16
Ta strona została przepisana.