Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/162

Ta strona została przepisana.

przynieść! — A Szypuła, który właśnie w kuchni siedział, powiadą: To nie pani rzecz, on jest taki sam. wygnaniec jak pani i pani niema mu co do rozkazywania.
— Socjalik, uważa pan — zezłościł się Skowroński. — To żona ma obowiązek pracować dla niego do siódmych potów, ale on wody zato przynieść na zupę dla samego siebie — nie ma obowiązku. A ten też demagog, smarkacz dwudziestoletni w ten sposób do mojej żony...
— Ja z tego zaczęłam awanturę, zażądałam, żeby Szypuła mnie przeprosił, on powiedział, że rodzonej matki nigdy nie przepraszał.
— Żółtodziób nieomylny! — żachnął się Skowroński.
— No i pokłóciłam si. Ha, był wówczas prezesem gminy w Lesowem Piksler, ten, że był przedtem w Sośnicy i on wziął Kłeczka na gospodarza. My si tyż przenieśli, ja znowu na gospodynię... Zarząd miałam po swojej stroni i to było dobrze, ale i w Lesowem miszkało dużo chłopów i między nimi kilku fiakrów zamarstynowskich ze swojemi kochankami.
— Batiarygi pierwszej klasy! — roześmiał się Skowroński.
— Jak tylko przyszłam do Lesowego znowu na moje nieszczęście kilkunastu chłopów wydalono i kazano im iść do roboty, a że już przedtem Bawiołkowska na mnie rozpuszczała plotki, więc teraz wszystko na mnie! Pikslera chcieli bić, na mnie si odgrażali, że mnie utopio jak będę szła na targ, sama nie mogłam wyjść, ja psy bardzo łubie, to sukę mi utopili, matkę Moruska. A prócz tego oni byli źli, że znów gospodynio zostałam ja, pani, a nie żadna z ich kobiet. Dokuczało mi to chłopstwo niemożliwie, przychodzili do kuchni, wygadywali głupstwa, pluli mi na podłogę lub nos wycierali na ziemie, a stawiali si strasznie...
— Jak się nie mieli stawiać! — odezwał się znów Skowroński. — Nasza inteligiencja ludu się boi, nie