Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/163

Ta strona została przepisana.

umie się z nim obchodzić, taktu nie ma. Szedł na-przykład taki fiakier zamarstynowski, czerwony na-gębie, ubrany z sutenerską elegancją, napuszony, dumny i ledwie Pikslerowi głową skinął, a Piksler, profesor i wójt gminny, kapelusz z głowy zrywał i mówił: „Sługa szanownego pana!" Ta gdzież można!
— Te batiarusy były plagą całej gminy!—wspominała pani Skowrońska. — Razu jednego któraś tam z ich dziewek zrobiła awanturę Kłeczkowi. Przyszedł na to jej kochanek i woła: — Ta co ty z takim batiarem będziesz gadać! — Na Kłeczka tak! Męża wtedy sklął „także mi artysta, owa, wielki artysta, bez portek chodzi, mnie zwymyślał od wywłok, a Pikslerowi nagadał, że wszelkie pojęci przechodzi. — Pan prezes? — mówił mu. — Ta pan warjat durnowaty je! Ta pan gębę otworzy, zaczni gadać i nie umi skończyć!! — Złodzieje jesteście wszyscy na kupy! Kawki spijacie za pieniądze gminne! Takto, proszę państwa, z nami ci ludzie rozmawiali. Myśmy dla nich pracowali, ręce, jakie to ja z tego mam, o!
I tu pani Skowrońska pokazała czarne, zniszczone, zarobione ręce.
— Za moją pracę — mam teraz nadgrodę. Klęli mnie, wymyślali, a teraz bielizny nawet do prania wziąć nie chcą! A ty pufasz, pufasz z tej cygarniczki — oburzyła się nagle na męża — prosto na mnie pufasz. Ej, jak ja ci pufnę!
I wierzchem dłoni przetarła oczy załzawione od dymu.
Milczeli przez jakiś czas.
— Tu pan masz swoich „pielgrzymów" — skrzywił się Niwiński. — Nie utrzymywać ludzi trzeba, ale zająć, a te gminy porozwiązywać. W świat niech ludzie idą... Ach, wyjechać, wyjechać daleko od tego wszystkiego...
Siedząca przy nim Helenka poruszyła się niespokojnie na stołku.
— Ostrożnie burzycielu! — mitygował go Zau-