Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/176

Ta strona została przepisana.

staci Piotra Wielkiego. Co się tyczy zdolności, to nie wiadomo, być może, Puszkin był nawet zdolniejszy od Mickiewicza, ale duchowo Mickiewicz był czysty i silniejszy. On Piotra Wielkiego nie tylko się nie zląkł, lecz śmiało stawił mu czoło, podczas gdy Puszkin w swym „Domku w Kolonnie“ uciekł przed nim na łeb na szyję...
— Ta co mi pan doktor takie rzeczy opowiada — oburzył się Kondolewicz. — Chłopcy powinni się uczyć, czasu nie mają, a pan doktor niezadowolenie wśród nich chce uczyć,.pielgrzymów“ jakichś z nich porobić?... Ja tej agitacji mam dość, ja tu jestem od tego, aby nadawać kierunek życiu politycznemu.
— Panie, przestańże pan choć na kwadrans być hyeną wyborczą.
— Dość mi tego! — zniecierpliwił się Kondolewicz. Jeśli pan nie zaprzestanie swej agitacji do dwudziestu czterech godzin — wyślę pana na Syberję...
Wyprowadzony z równowagi Zaucha sklął Kondolewicza i wsiadł na niego jak na burą sukę, ale stosunki z Biełowem stały się przez to tem trudniejsze.
Wówczas Zaucha puścił się w wędrówkę po gminach.
Był w Litowiczach, w miejscowości ślicznie położonej, cichej, zimą prawie pustynnej. Panował tam Zarań, syn zamożnego szewczyny z małego zachodnio-galicyjskiego miasteczka, człowiek niby z uniwersyteckiem wykształceniem, ale nieokrzesany i szorstki. Gminą rządził jak burmistrz małego miasteczka. Wydawał obwieszczenia pisane stylem magistrackim, a pozatem przestrzegał zewnętrznego porządku — żeby było czysto i wszystko punktualnie. Przechwalał się swemi warsztatami. Raz nie zastawszy go w domu Zaucha udał się do tych osławionych warsztatów, ale nie zbudował się zanadto ich widokiem. W sieni zastał jakiegoś pijanego draba kłócącego się