Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/179

Ta strona została przepisana.

manie iść, albo do fotografji pornograficznych pozować.
Szli długiemi „linjami" wyciętemi w mięszanym lesie. W głębi, wśród drzew, widać było wille, tak ukryte w gęstwinie i tak chytrze zbudowane, aby promyczek słońca do nich nie zaglądnął. — Wille puste i zamknięte, domki ciche, „linje" proste, zaśnieżone... A czasami otwierał się na końcu „linji" daleki widok na miasto. Lśniła złota makówka soboru, a kominy fabryk z pasmami białego dymu sterczały niby na średniowiecznych obrazach gotyccy rycerze z wychodzącemi im z ust oriflam-mami.
Na rogu jednej „linji", w brzydkiej parterowej willi znajdowała się „centrala", w której schodzili się mieszkańcy Sośnicy. Przez wielką, wilgotną i zimną salę, od drzwi do drzwi biegły stoły, po lewej ręce dla inteligiencji, po prawej dla ludzi prostych, zresztą nielicznych. W kącie pod oknem szumiał ogromny samowar miedziany, na którym zamiast czajnika stał wielki, biały, emaljowany dzbanek. Odrapane ściany pokrywała wilgoć i szron, zaś na jednej ścianie wisiała poczerniała mapa, na której wilgoć dokonała olbrzymich przemian politycznych i geograficznych.
Zauchę, jak zwykle, przyjęto życzliwie, prawie serdecznie, posadzono go na ławie przy stole i dano mu „podgrzanej" herbaty. Gościnni Sośniczanie, widząc, że Zaucha nie przyniósł ze sobą cukru, z kieszeni od spodni i od marynarek wyjęli natychmiast kilkanaście przybrukanych bryłek cukru, które zaczęli rąbać na stole nożem z hukiem i hałasem. Podobnie jak Biełowianie i Lesowczycy byli oni przemarznięci do głębi duszy. Twarze mieli żółte lub żółto-zielonawe, ale znać było w nich fantazję i pewną zawadjacką czupurność. Jako ludzie inteligientni byli mniej poddajni.
Zaucha, znając niektórych z nich jeszcze ze