Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Będziemy przy „bombce" wspominali czasy wygnania.
— I, ktoby je tam wspominał! Człowiek ma taką naturę, że o złem zapomina prędko. Dobre się pamięta, a złe znika jak zmora. Minie wszystko, przejdzie, jak zły sen.
Zdawało się, że z tej sytuacji niema wyjścia. Streszczała się ona w zdaniu: Jest źle, ale tak jak jest, jest najlepiej.
Zaucha wracał do domu przygnębiony. Martwiło go, że w żaden sposób nie mógł trafić do tych ludzi, że nie mógł znaleźć na nich żadnego zaklęcia — a pewny był, że ono musi być. Przecież tam, w domu, oni wszyscy byli zupełnie inni! Sprawy osobiste bardzo często bywały dla nich niczem, dla spraw publicznych nieraz wyrzekali się wygód, nawet zaniedbywali dom, rodzinę! Czyżby człowiek istotnie był „glebae adscriptus"! Czyżby taką straszną moc miało światło, niebo, powietrze i woń ziemi rodzinnej?
Szedł tak pogrążony w zamyśleniu...
Dzień był jasny, mroźny, pełen świateł różowych i niebieskich, niebo błękitne, jaśniejące blaskiem słonecznym i czyste. Tylko przy ziemi dmuchał silny wiatr, który podnosił wielkie chmury śniegu i rozmiótłszy go w mgnieniu, niósł go dalej jak rzadki, świetlny obłok, migocący skrami srebrnego ognia. Czasami wzbijał się w powietrze gęsty biały słup i leciał w pole, gnąc się, łamiąc i rozciągając *w szeroką, różowo-srebrzystą płachtę, którą wicher zarzucał wierzbom na głowę. To znów płynęła zdala ściana biała, świecąca i pełna jakichś gwizdów i jęków, zdawało się, spokojna i równa, lecz gdy ogarnęła wędrowca, to była jak zimna, potężna fala morska. Gwizdały wszystkie dziupła drzew, wyły posępnie fałszywemi lub melancholijnemi akordami słupy telegraficzne, zawodziły kominy, piszczały chorągiewki na dachach.
Minąwszy wielką, czerwoną stację zabitą jakby