Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/190

Ta strona została przepisana.

szym i niewinnym „upadkiem" — była zawsze prostą, szczerą, serdeczną młodą dziewczyną o jasnych i uczciwych oczach, świeżą i czystą, bez przewrotnej kokieterji i bez cienia wyrachowania, do którego w naiwności swej nie była nawet zdolną. Zycie, choć ciężkie, monotonne i zdawałoby się, bezsensowne, ułożyło się jakoś znośnie, wciąż brała od niego to, co dawało, wiedząc, że daremnie w tej chwili żądałaby więcej, a wierzy, iż jest na co czekać.
Niwiński rozumiał to i czuł, że ta pełna wiary pewność siebie młodej panny zaczyna działać na niego i oplątać jego niewidzialnemi nićmi. Nigdy z panną Olszewską nie flirtował, nigdy jej nie bałamucił, nigdy się jej nie oświadczał, a przecież pewny był, że ona liczy na niego, jak na Zawiszę, że sobie życia bez niego nie wyobraża, to znaczy, że gdyby on ją zawiódł, ona istotnie uważałaby to za zawód. Ta cicha, prosta wiara dziewczyny, była tak piękna i wzruszająca, iż Niwiński wzdrygał się czasem na samą myśl, że ona mogłaby być przeznaczona nie dla niego. Nie był pewny, że wart jest takiej wiary, rozumował jednak, że pobudzony nią w każdym razie mógłby zrobić niejedną rzecz dobrą. Nie tylko serce lecz i rozum mówił mu, że takiej wiary w świecie już nie znajdzie. Ani tak uczciwej miłości, ani tak czystego serca, ani tak słodkich, ciepłych ust.
Bo Helenka podobała mu się. Miała czasami twarz chłopca, czasami twarz podlotka, a czasem dziewicy, pogrążonej w dziwnych przeczuciach. Była trochę niezgrabna, ruchy miewała gwałtowne i kanciaste, ale silne i zdrowe. Niwiński czuł, iż ona może być bardzo pożądana i bardzo oddana, czuł, że można ją kochać nie do szaleństwa, lecz za to na śmierć i życie i poza grobem jeszcze.
A życie we dwoje zbliżało ich do siebie z dniem każdym. Byli prawie wciąż samotni. Dnia przybywało, coraz wcześniej wstawało słońce, śnieg czasami już tajał do cna, czuło się, że wiosna już zaprzęgą swą błękitną kwadrygę — i tem smutniej,