Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/193

Ta strona została przepisana.

— Czarny.
— Ale skąd! To tylko szkolne kałamarze są czarne. A białego pani nigdy nie widziała?
— Zapewne widziałam...
— A szklannego, rżniętego i promieniejącego jak kryształ?
— Oczywiście, że widziałam... Są różne kałamarze...
— E, to ja wiem, ale jakiego koloru może być mój kałamarz absolutny? Aus kapelusznik! Na to niema odpowiedzi!
I tu Niwiński rozłożył ręce, z rozpaczą spoglądając na pannę Olszewską.
Helenka patrzyła na niego przez chwilę zaniepokojona, a potem westchnęła, zaczerwiniła się zlekka i rzekła mu wprost:
— Panie Wojciechu! Wie pan co? Albo pan sobie ze mnie kpi, albo pan ma kręćka. Obaj z Józefem dziwaczejecie w tej kolonji.
Niwiński zmieszał się trochę.
— Przypuśćmy, że pani ma po części rację.
— To jest w której części?
— Chciałbym panią trochę zabawić, poniekąd dziwaczeję, faktycznie jednak — bawią mnie te ko-lorki i niech mi pani wierzy, że się na nich uczę...
— Panu życie mija na bawieniu się papierową bibułą — zniecierpliwiła się naraz Helerka. — Tak przecież nie może być!
— Naprzód, że może być. A pote n — choćby nawet pani miała rację — to cóż z tego!
Helenka zmieszała się i z rozpaczą spojrzała w okno, a potem zaczęła mówić z bohaterskiem postanowieniem :
— Pan musi wyjechać stąd! To niema sensu. Ja się panu już oddawna przyglądałam — i doprawdy — pan zmienia się w jakiegoś Kosteluka czy...
— W Buchajłę!
— Zęby pan wiedział! Taksamo jak on włóczy