Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Ale gdzie jemu do tak promiennej koncentracji! — tryumfował. O ponczu się rozpisuje, o fajkach, rozsypał się w dziesięć tysięcy poematów, ckliwy i gadatliwy... Niby jest tam coś, ale gdzie jemu do takiej zwycięskiej fanfary, jak „Oda do Młodości”.
A naraz przyszły z miasta dziwne wieści. Dzienniki nie wyszły. Ludzie opowiadali, iż wojsko ma ostre pogotowie, drudzy, że zbiera się na wielki po-pogrom żydów. Przyleciał przerażony Kondolewicz, szeptem rozpowiadając, że w Piotrogrodzie podobno wybuchła rewolucja.
— Rewolucja? — skrzywił się sceptycznie Niwiński. — Łajdaki pokój chcą zawrzeć osobny i z tego powodu inscenizują rewolucję. Oto masz pan koniec poematu. Wyrżną parę tysięcy żydów, strzelą pięć razy do robotników i będzie po rewolucji. Ja to już znam, widziałem. Radzę panu przez parę dni nie jeździć do miasta.
Sam nie jeździł, bo nie miał po co, ale Zaucha pojechał. Wrócił wieczorem zły. Nikt nic pewnego nie wie. Miasto spokojne. Wszyscy wprawdzie mówią o rewolucji, ale szeptem. Istotnie, może w tem być jakaś prowokacja na wielką skalę.
Dzień czy dwa jeszcze siedzieli w domu, sceptyczni i niedowierzający.
A właśnie śniegi stopniały i rozlały się po polach wielkiemi, czarnemi wodami. Drzewa stały po kolana w wodzie. Słońce szalało. Wielki ogród lesowski aż szumiał od ryjących go we wszystkich kierunkach strumieni i obsychał w oczach. Wiosnę czuć było w powietrzu.
Stali we troję na werandzie: Helenka, Niwiński i Skowroński. Śpiewak dziwnie podrażniony, czy podniecony, zachwycał się temi strumieniami, rozczulając się do łez.
— Patrzcie państwo na tego łajdaka — mówił z uśmiechem, wskazując im migocący w słońcu strumyczek. — Jak to leci, jak to pędzi prędko, jak się