na opuszczone dworki letnie z pozamykanemi oknami i zabitemi szczelnie drzwiami, na białe chaty chłopskie, kurczące się pod żółtemi i bronzowemi strzechami. Wyższe od chat, istne góry złote, wznosiły się ogromne sterty pszeniczne. Z kilku kominów prostym słupem szedł w niebo mleczno-opalowy dym, a na wieżyczce jakiejś pstrokatej willi wśród ciemno-zło-tych liści brzozowych lśniła szklanna ozdoba niby rozrżarzony blado niebieski djament.
— Tu ładnie — rzekł Niwiński —Zupełnie jak u nas w Galicji.
— Prawdopodobnie też dlatego umieszczono właśnie tutaj uchodźców z Galicji.
Wzdłuż toru pokazała się czysto utrzymana, ładna aleja wierzbowa.
Pociąg zaczął zwalniać biegu i stanął.
— Już Biełow? — zdziwił się Zaucha.
— Tak. Wysiadamy.
Trzeba było zaczekać, aż pociąg odjedzie. Stacyjny, wysoki chłop, z twarzą bizantyńskiego Chrystusa, zadzwoni! i pociąg ruszył. Odjeżdżające wozy, wysokie i czarne, brudne, z napisami „Kiew-Chersoń", przesuwały się zwolna przed oczami Zauchy. Na jednej platformie widać było babę, mocującą się z ko-romysłami, które o coś zaczepiły. Malec w wielkiej czapce „obronnej barwy", spadającej mu na obrotną twarzyczkę, zielonawą, jak gdyby również „obronnego-koloru", wędrował jak małpa po łańcuchach z wagonu do wagonu. Tam znów gimnazjalista w rozpiętym, szarym płaszczu, stał na stopniach wagonu i rautującym głosem ryczał: Wołga, Wołga, mat’radnaja“. Ktoś wołał z okna wagonu:
— Kierosin ja wam dam zawtra, a za sacharom prichoditie w subbotu!
Zaucha mimowoli odwrócił głowę i patrzył za odjeżdżającym pociągiem. Tył ostatniego wozu, niby brudno czerwony kwadrat, malał i zapadał w otchłań jasną, a przecież niezgłębioną. Trzech gimnazjalistów
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/28
Ta strona została przepisana.