Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/40

Ta strona została przepisana.

że przez jakiś czas nie słyszał, co do niego mówiono. Zrozumiał, że nawet wymianę zdań zastąpiono tu jakiemś bezmyślnem fantazjowaniem.
— Tembardziej — kończył długie wywody radca Kondolewicz — iż właśnie z tych wszystkich przyczyn lada dzień należy się spodziewać zawarcia spokoju.
Zaucha skoczył.
— Ten wniosek radca wyprowadza z tego, iż w natężeniu wojna wzrasta?
— Trudno sobie przecie wyobrazić, aby to miało trwać długo! — rzucił gospodarz Kłeczek.
— Mój panie — zirytował się Józef. — Nie wyobrażasz pan sobie chyba, że coś nie może się stać dlatego, że się panu w głowie nie mieści. Rzeczywistość dawno już przewyższa naszą wyobraźnię.
— Cóżbyśmy poczęli, gdyby się to miało zaciągnąć na lata! — jęknął Skowroński.
— Tak jest, zastanówcie się panowie nad tem, co wówczas poczniecie! Zastanówcie się, bo to pytanie bardzo aktualne. Opuściliście przecie kraj dobrowolnie z pobudek ideowych. Czyżby tułaczka tak was zgnębiła i złamała, że dziś pragnęlibyście pokoju — za wszelką cenę? Bo słyszę, że wciąż tu mówi się o pokoju!
— Tą nadzieją żyliśmy rok cały i w tej nadziej! utrzymywali nas wciąż ludzie, przybywający z Kijowa — wysokim tenorem, zacinając się trochę, zaśpiewał radca z pod pieca.
— Ależ panowie, zlitujcie się, zdaje mi się, że to zupełnie inna przyświecać powinnaby nam nadzieja! — wołał Zaucha wzburzony.
Rozpoczęła się gwałtowna dyskusja.
Zaucha się rozpalił.
— To jest wasza wina! — skakał do oczu Kondolewiczowi i Kłeczkowi. — Zapominacie, że tych swoich ludzi macie przyprowadzić do wolnej, odrodzonej Polski, do nowej Polski, jakiej jeszcze nie było. Więc i wasi ludzie powinni być odnowieni i tylko wówczas cały ten protest emigracyjny może