Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/50

Ta strona została przepisana.

z radosną mściwością krzyknęła jedna z panien. — To taki obrzydliwy pies! On mnie niedawno tak w nocy przestraszył...
— A to niech panna Stefcia nie chodzi po nocy do kawalerów! — roześmiał się rubasznie zadowolony z siebie Kowalski.
— Taż to wszystko jedno, kundys jak kundys! — tłumaczył radca.
— A to może Kierusiowi radca każę w łeb palnąć! — rzekł Zaucha złośliwie.
Kieruś był ulubionym psem radcy.
— Ta i Kierusiowi w końcu trzeba będzie, ale to później, później, bo on i tak teraz dużo nie je... Biedaczek chory, apetyciku nie ma Kieruś, nie ma apetyciku... As! As! Gdzie As! As, chodź tu, do pana! To już walcie w Asa! As, chodź tu, poczciwe psisko...
— Asa tu niema! Jest za bramą!
— Ja przyprowadzę! Ja przyprowadzę! — bełkotał usłużnie Gargul.
I nasrożywszy się, szybkim krokiem ruszył w głąb ogrodu.
— Ten idjota Gargul okropnie lubi takie egzekucje — mówił radca, patrząc rozbawionemi oczami za Gargulem. — Onby był dobrym egzekutorem, bezwzględnym, ślepo posłusznym... 1 wie pan doktor co? On przy tym swoim obrzydliwym nałogu wcale nie jest głupi... Ma swoje chwyty...
— Trudno. Każdy musi sobie radzić jak umie. Na przykład ja! Od radcy mieszkania nie dostanę?
Radca zmięszał się i sięgnął ręką do pince-nez, patrząc na Zauchę przez palec.
— Kochany panie doktorze, jak tylko znajdę pomieszczenie zimowe do jakich mniej więcej dwuch tygodni...
— Więc napewno do dwuch tygodni?
— Tak się spodziewam, tak chciałbym... Może mi się uda... Ale prawda!