Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/51

Ta strona została przepisana.

Tu pan radca zrobił przerażoną minę i bezradnie spojrzał na Józefa.
—- Widzi pan doktor... Część mieszkań mamy zapłaconą już za listopad, a to komplikuje sprawę... Ale jakoś się to urządzi, choćby prowizorycznie... Wogóle, postaramy się...
Zaucha uśmiechnął się.
— Prawda, w dzisiejszych czasach z dwudziestu rubli miesięcznie utrzymać człowieka bardzo trudno, zwłaszcza że idzie zima a sąg drzewa kosztuje sto pięćdziesiąt rubli... Ale oto i kochany nasz pan Gargul z Asem... As! As! Poczciwe psisko, jak to ogonem wywija... Trzymaj się pan ostro, panie Kowalski! Niezrównany strzelec z tego naszego kochanego pana Kowalskiego — Tell, istny Tell, Buffalo Bill...
— Więc do dwuch tygodni? — żegnał się Zaucha z radcą...
— Ta... o ile jakie komplikacje nie zajdą...
— A komplikacje są. możliwe?
— Jaż panu doktorowi mówił... Nie zostanie pan doktor do końca egzekucji?
— Nie. Muszę iść zaraz do Lesowego i wydać parę rozporządzeń.
— Rozporządzeń? — zdziwił się radca.
— Tak. Przyślę zaraz po rzeczy. Przeprowadzam się widzi radca do Lesowego, gdzie mam już upatrzone dwa leżące obok siebie pokoiki, w tej willi, w której mieszkają Skowrońscy. Do jednego pokoju sam się zaraz wprowadzę a drugi będę miał na oku... dopóki Kłeczek, który ten drugi pokoik zajmuje, nie wyjedzie do Sośnicy. To prowizorycznie, prowizorycznie, dopóki się coś lepszego nie znajdzie...
Radca gwałtownie poprawiał pince-nez.
Zaucha ukłonił się i skierował się ku wyjściu.
Gonił za nim bulkocący donośnie, bełkot ura-