Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/55

Ta strona została przepisana.

zgrabny w swym szaro-zielonawym mundurze, a taki ładny w amerykańskim kapeluszu ze srebrnym orzełkiem, wpiętym w amarantowo-białą kokardkę. Oczy łzami jej zaszły, ale przecie Józef mówił jej, że Władek był zdrów kiedy go widział ostatni raz i zapewniał ją, że niewątpliwie jest już oficerem.
Westchnęła i czytała znowu:
— Ogromnie mi było żal za bratem, odprowadziłam go o godz. 5-tej 30 rano, w jasny, słoneczny dzień, na miejsce zebrania. Po drodze nie mogłam mówić ani słowa, łzy dławiły mnię i kilka gorących, ciężkich jak ołów, stoczyło mi się po twarzy. Na miejscu zebrania było już ogromnie dużo ludzi. Władek poszedł zaraz do swojego pułku, pożegnanie było dla mnie z nim ogromnie bolesne. Uspokajał mnię jak mógł, lecz widziałam po Jego twarzy, że sili się tylko na spokój i że w duszy Jego odbywa się również walka. Lecz twarz miał spokojną, wzrok pełen zapału i wiary młodzieńczej, wiedziałam, iż za nic w świecie nie rzuciłby swego zamiaru, raczej dałby się porąbać jak mi to powiedział, niż miałby zostać w domu. Kupiłam mu na pamiątkę ładny scyzoryk z perłowej masy, oprócz tego mnóstwo łakoci, które rozdałam Jego kolegom. Wziął sobie moją fotografję, mówiąc, że jak talizman będzie go ochraniać. Dałby Bóg, by tak było, gdyż mam jakieś niedobre przeczucia co do Niego.
W szeregach strzelców poszedł również jako oficer mój najulubieńszy profesor języka niemieckiego, pan B. Widząc go stojącego przed szeregami podeszłam do niego by pożegnać się z nim. Widziałam, iż sprawiło mu to wielką przyjemność, iż widzi jedną z uczenie. Ściskając mi gorąco rękę powiedział, iż cieszy go to ogromnie, że mnię widzi i że brat mój będzie pod jego komendą.
— Już my mu nie damy zginąć! — były jego ostatnie słowa, poczem zwrócił się znowu do swoich „dzieci". Miałam dość przyjemny wypadek tego samego ranka. W szeregu, zdaje mi się, drugim, stał