płowiałego klombu czarną grupą żałobnych świerków. Dokoła drzew, w chustce chłopskiej na głowie kręciła się pani Skowrońska i zbierała chrust. Za nią biegał jej biały piesek.
Machnęła ręką, odsunęła zapisane kajety i zaczęła pisać na nowej kartce:
— Po blisko dwumiesięcznem staraniu się, szukaniu i proszeniu o jakąś lepiej płatną i możliwie stałą posadę, po rozmaitych szukaniach jej w biurach prac, komitetach i t. d., nie znalazłszy w końcu nic odpowiedniego a nie mogąc siedzieć w Kijowie z powodu zupełnego braku środków do życia, wyjechałam 19. X. 1916 r. z panem Zauchą, moim ciotecznym bratem, do galicyjskiej gminy wygnańczej. Miałam posadę w komitecie, ale praca moja była tam krótka. Straciłam tę posadę z tego powodu, że zgłosił się do nas pewien malarz z prośbą o miejsce. Otóż mnie, która żyłam z pięćdziesięciu rubli miesięcznie, usunięto, a moje miejsce po protekcji dano temu malarzowi i podwyższono mu pensję na siedemdziesiąt pięć rubli, których on nie potrzebuje, bo jest na utrzymaniu pewnej mężateczki. Jacy ci mężczyźni są bezwzględni i samolubni! Na cóż mnie skazywano?
Z kuzynem Józefem spotkałam się zupełnie przypadkowo w kom tecie, dokąd przyszedł z jakimś interesem. Zdziwiłam się bardzo, bo mówiono mi, że on jest w legjonach. On też zdziwił się bardzo, bo nie wiedział, że ja wyjechałam ze Lwowa. Spotkanie to ucieszyło mnię ogromnie. Zawsze to swój człowiek, jest krewny, więc chociaż on jakiś smutny czy przygnębiony, chętnie z nim pojechałam. A może mu się na co przydam. Tu, w kolonji, sami Galicjanie, więc choć ciężko, jest się przecież wśród swoich.
Wszedł Zaucha.
— Dzień dobry, Helenko. Cóż ty robisz? Piszesz? Co to takiego?
— Pamiętnik.
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/60
Ta strona została przepisana.