Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/63

Ta strona została przepisana.

Otworzywszy drzwi, które mu wskazano jako prowadzące do mieszkania Niwińskiego, Zaucha ujrzał obszerny pokój, prawie zupełnie pusty. W jednym kącie pokoju, przy ustawionym na ziemi małym piecyku żelaznym z rurą wpuszczoną w ścianę, stało łóżko. Przy niem leżało na ziemi kilka worków, kilka polan i kupka węgla. Na łóżku siedział ktoś w płaszczu i w czapce nasuniętej na uszy i drzemał snąć, oparłszy się głową o ścianę. Twarzy drzemiącego nie można było rozpoznać, ponieważ światło padające przez jedną tylko odemkniętą okiennicę, nie rozpraszało półmroku.
— Pan Niwiński tutaj mieszka? — spytał głośno Zaucha.
Drzemiący cień podniósł głowę, wstał i jak słup czarny ruszył naprzeciw Zauchy. Z zmroku wynurzył się człowiek o twarzy zaspanego szczurołapa, w czarnej, mandżurskiej futrzanej czapie z rozpię-temi i sterczącemi klapami bocznemi, w czarnym płaszczu z fatalnie rozerwanym prawym rękawem i w czarnych spodniach, okrutnie przez psy wyżartych u dołu. Człowiek ten robił wprost niesamowite wrażenie.
— Tu żadnych schadzek nimo! — rzekł do Zauchy stanowczo.
— Powiedziano mi, że tu mieszka pan Niwiński — usprawiedliwiał się Zaucha.
— A, pan Niwiński! — zrozumiał wreszcie szczurołap i roześmiał się napół przytomnie. — On tu miszko, ale nie w tym pokoju, tylko w tamtym...
I wskazał Zausze drzwi, wiodące do drugiego pokoju.
Zaucha zapukał.
— Proszę! — zawołano.
Otworzył drzwi i zdumiał się.
W pierwszej chwili nic nie widział i nic nie rozumiał. Znalazł się jak gdyby w jakiejś faliczerwonej, poprzez którą niewyraźnie majaczyła czarna sylwetka siedzącego pod oknem człowieka. Sylwetka