Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/64

Ta strona została przepisana.

podniosła się od stołu i stanąwszy przed Zauchą wyciągnęła do niego rękę. W tej chwili zaszumiała, zaszeleściła szkarłatna fala, zagrała różnemi tonami czerwieni i błysnęła złotem.
Przed Zauchą stał Niwiński. Ale i on wyglądał jakoś dziwnie. Miał na sobie ciemną aksamitną bluzę z wyłożonym na ubranie czystym, miękkim kołnierzem koszuli a la Słowacki, zaś na głowę wdział haftowaną w różnobarwne desenie czarną, pluszową „tybetkę", z pod której wymykały się kosmyki cienkich, kasztanowatych włosów.
— Z trudem pana na tle tej dekoracji poznałem — mówił witając się z nim Zaucha. — Doprawdy, w pierwszej chwili nie wiedziałem, gdzie jestem. I teraz nie bardzo dobrze rozumiem. Co to takiego ? Pan pozwoli, że się rozejrzę ?
Niwiński skłonił się lekko z uśmiechem.
Czysto wybielony pokoik o jednem oknie, niski i mały, zawieszony był najróżniejszemi dekoracjami z różnobarwnych bibułek. Strop i ściany przybrane były pstremi łańcuchami niby festonami i girlandami, ze stropu, podobno jak wielki pająk, zwisały misternie splecione papierowe łańcuchy, pozłociste „duszki", „światy" migocące, motyle, łodzie, smoki bajeczne i potwory — a wszystko czerwone, płomieniste, purpurowe, szkarłatne, krwawo iskrzące a złotem bogato świecące, także w pokoju pod powałą barwy i blaski gęstniały w jakiś tęczowo-mglany akord, nieuchwytny i zmienny, wesoły przebłyskami złotemi i tajemniczy jakby czarodziejską świetnością, wydobytą z żywiołu taniutkiego, lichego i nietrwałego jak pajęczyna — bo całą tę barwną i bogatą dekorację można było rozkołysać kilku silniejszemi dmuchnięciami. U drzwi szeleścił nieustannie ogromny buńczuk wstęg papierowych, różnobarwnych, przeważnie w ciepłych tonach, łyskających złotem a szumiących i fruwających za każdym żywszym ruchem w pokoju.