Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/74

Ta strona została przepisana.
W CICHYM KĄCIE.

Głośne kroki zbudziły Helenkę.
Otwarła oczy i leżała nieruchomo w ciemnościach, bo przez zamkniętą okiennicę, nawet najmniejszy promyczek światła, nie przedostawał się do pokoju.
Obok pokoiku Helenki był długi, ciemny pokój, służący za jadalnię. Stały w nim długie stoły i ławy, zaś na ścianach, w najciemniejszym kącie, wisiały wielkie mapy, na których nikt nigdy niczego nie szukał.
Codzień rano budziły Helenkę głosy, dochodzące z tej jadalni, gdzie około ósmej schodzili się ludzie i jedli śniadanie, rozmawiając przytem głośno. Przeważnie mówili o jedzeniu, niektórzy, wybierający się do miasta, złościli się, gdy nie dostawali dość prędko herbaty, inni powoli popijali łyk za łykiem, by rozgrzać się trochę, gdyż w jadalni, nigdy nieopałonej, zimno było — poczem szli do swych zajęć. Czasami wyrzekali na zarząd, gdy im nie dawał tego, czego chcieli. Słychać było, jak im odpowiadał dyżurny:
— Co ja wam na to poradzę, mnie to nic nie obchodzi.
Helenka choćby chciała — nie mogła wstawać •odrazu. Nie było się w czem umyć. W całem Lesowem tylko państwo Skowrońscy mieli swą miednicę. Inni członkowie gminy myli się w miednicy gospodarza Kłeczka, a niecierpliwsi po chłopsku — z kwarty. Na miednicę trzeba było czekać. Leżąc tak Helenka, medytowała, w coby się ubrać. Było zimno a ona, pracując dotychczas jako guwernantka po dworach