obywatelskich, gdzie opału nie oszczędzano, nie miała cieplejszej odzieży. Trzeba było teraz kombinować chytrze muśliny, płócienka, satinki i gazy.
Nareszcie zapukał do jej drzwi dyżurny, oznajmiając, że jest już woda i miednica. Wstała, otworzyła okno i ramą okienną odepchnęła okiennicę, która odleciała od okna i z trzaskiem uderzyła o ścianę domu.
Świat był srebrno-błękitny i bronzowy. Tuż pod oknem, zaczynał się zaniesiony liśćmi, wielki trawnik, który ciągnął się daleko w głąb ogrodu; na liściach połyskiwał szron. W głębi widać było grupę starych, pięknych, czarnych świerków, okalających duży, betonowy basen, zarzucony liśćmi. Basen wyglądał w słońcu, jak wielka czasza pełna złota. W powietrzu falowały leciutko błękitnawe mgiełki.
Helenka rozplotła papiloty, uczesała się starannie, umyła się w lodowato-zimnej wodzie i włożyła sukienną zieloną bluzkę, od której ładnie odbijały jej rumieńce, pełne, czerwone usta i karę oczy. Dyżurny Wojdyło, przysadkowaty, poważny i milczący chłop z Tarnopolskiego, przyniósł jej herbatę i potężną kromkę żytniego chleba. Helenka podziwiała misterny kunszt, z jakim szary kubrak Wojdyły był załatany pięciu łatami, czterema błękitnemi, a jedną między łopatkami, fjoletową. — Skąd on wziął takiego sukna? — myślała. Domyśliła się wreszcie, że z kołder gminnych, które były tego samego koloru.
Po śniadaniu sprzątała zwykle swój pokoik, poczem wychodziły przed dom, wynosząc psom resztę chleba, którego dawano tyle, że nie wiedziała co z nim zrobić. Psy zbiegały się do niej ze wszystkich stron i znały ją już. Ogromny, łaciasty Kussmaneck z poważną miną i rozumnemi oczami, klepał ją po ramieniu swą zabłoconą łapą i zdążył jej nawet rozerwać jedną bluzkę, a myszowata, trochę do wilka podobna Wołga, ze śpiczastą mordą, śpiczastemi uszami i tkliwem spojrzeniem inteligentnych
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/75
Ta strona została przepisana.