Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/77

Ta strona została przepisana.

młodzieży, dziewczątek, chłopców rozśpiewanych, przekupek, szamocących się ze swemi „koromysłami", urzędników. Sunęły powoli ceglasto-czerwone pociągi towarowe, czasem milczące, z pozamykanemi wozami, czasem z „lorami", pełnemi kwadratowych, wysokich jak domy, stogów siana; Józef mówił, że w tem sianie, Moskale przewożą ciężką artylerję. To znów sunęły pociągi z rannymi, wagony pełne ludzi obwiązanych i posztukowanych, albo też pociągi sanitarne, jadące dopiero ku polom krwi i śmierci, nowiutkie i eleganckie, z ustawionemi na platformach porządnie i systematycznie, jak zabawki dla dzieci, samochodowemi karetkami, polakierowanemi na ciemno-zielono z czerwonym krzyżem w białem polu.
A raz widziała Helenka pociąg pełen Sartów, którzy jechali, jako robotnicy, na front. Ogorzałe, mongolskie twarze w różnobarwnych turbanach, okręconych dokoła tybetek, grube, pikowane, wełniane żupany, z pod których widniały nagie, czarno zarosłe piersi, oczy skośne a błyszczące — to wszystko tak jej się zdało dziwnem, że patrzyła na tych ludzi, jak na zamorskie cuda. W otwartych „ciepłuszkach" widać ich było w malowniczych grupach, siedzących w kuczki na dywanikach. W jednym wozie ujrzała Helenka mułłę w zielonym chałacie i białym zawoju. Starzec z krótką, rzadką, siwą brodą, siedząc na ziemi, wzniósł dłonie w górę, a zadarłszy brodę, wyśpiewywał coś dziwnym, tremolującym głosem, podczas gdy okalający go towarzysze, wtórując mieszanym chórem, kiwali się i kłaniali aż do ziemi.
Pociągi leciały, jedne rycząc tercjami, drugie kwintami, trzecie piszcząc zirytowanym, złym głosem — a Helence przypomniała się jej długa, żmudna podróż do Kijowa. I oto aż tu rzucił ją los — więc czekała teraz, co będzie dalej, bo przyszłość jej była na tych dwóch lśniących, równoległych szynach stalowych, biegnących w dal nieznaną i nieskończoną.
Ale jechały też pociągi rozśpiewane i rozhukane. wiozące wojska na dalekie fronty. Pociągi te