Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Z Wandą Zielińską, tak jest... Tak lubię ślizgawkę... Wogóle zimę ogromnie lubię... A namiętnie lubiałam saneczkować się... Wie pan, na jednej nodze mam kość wygiętą, tak mnie raz saneczki najechały... Całą zimę podczas wojny saneczkowałyśmy się w Parku Kilińskiego.
Przyglądał się jej z zajęciem. Była smukła, dobrze zbudowana, zgrabna, mimo napół chłopięcych ruchów. Ręce miała dość duże i silne, jak zwykle bywa u młodych dziewczyn. Dziewczęcy owal jej twarzy, nieskazitelnie czysty, był śliczny, słodki i służył jako przepiękna oprawa dla karych, palących oczu, podłużnie osadzonych i jakby zdziwionych, ust bardzo ładnie wykrojonych, pełnych, czerwonych. Wielkie, lśniące pukle krótkich, ciemnych włosów, otaczające jej żywą, wyrazistą twarz, robiły ją podobną do Matejko wskich chłopców.
— A pani to ma zupełnie powidlane oczy — rzekł jej Niwiński.
— Powidlane ?
Nie wiedziała, czy się ma obrazić, czy roześmiać.
— A takie czarne, gorące i słodkie — jak powidła trochę sokiem zaprawione.
— O, jakie kuchenne porównanie!
— Zamało poetyczne?
— Ja nie jestem bardzo bita w poezji. A powidła bardzo lubię. Chętnie zjadłabym dobry talerz, „szpacli" z powidłami. Wikt pana Dyrcza taki skąpy...
Wysunęła koniec języka, oblizała nim wargi i mlasnęła z cicha.
— Biedna pani! Jeść się chce? — żalił się Niwiński.
— Żeby pan wiedział, że się chce, ale nie można o tem mówić, bo Józef się złości.
— O, zaraz „złości"! — żachnął się Zaucha. — We wszystkiem zaraz przesada! Jak dziwnie niepoważnie znoszą ludzie tę swoją dolę,..