raneczki małego okienka całemi dniami patrzył na ten odpływ pokrwawionej fali austrjackiej i słuchając bicia dział, układał sobie, z którego kąta będzie strzelał i jak długo będzie się mógł bronić, jeśli przypadkiem go znajdą — bo tak bliski wybawienia postanowił sobie, że żywcem się wziąć się nie da.
Naprzeciw jego okienka była trafika. Ściany domu po obu stronach sklepu pomalowane były w czarno-żółte pasy, zaś nad szyldem wisiał złoty, dwugłowy orzeł. Pewnego dnia Zaucha ujrzał, jak właścicielka trafiki wyniosła na ulicę kubeł jakiejś zielonawej mazi i maczając w niej szczotkę osadzoną, na długim kiju, zaczęła zamazywać nią austrjackie barwy, podczas gdy mąż jej spuścił na bruk dwugłowego ptaka. Zaucha zrozumiał, opuścił swe ukrycie i poszedł znów gościńcem przeciw prądowi rzeki rosyjskiej, ciekawie przyglądając się niewidzianej jeszcze armji. Szły kupami, najeżone długiemi, cien-kiemi bagnetami oddziały zielonawej piechoty, waliła artylerja. Nikt Zauchy nie pytał o papiery, nikt na niego nie zwracał uwagi. Po manji prześladowczej wojskowych władz austrjackich aż dziwiło to jakby lekceważenie niebezpieczeństw, szpiegostwa,, ta lekkomyślna jakaś nieostrożność.
W małem miasteczku ujrzał Zaucha wjazd kozaków któregoś z zaporoskich pułków. W pierwszym szeregu na białym koniu jechał stary kozak, międlący z zapałem opartą o kark koński harmonję ręczną. Nad łbem końskim rozciągała się harmonja w szeroki, czerwony łuk i basowała dźwięcznie chórowi silnych, męskich głosów — a dalej chwiały się głowy w różnobarwnych, złotem wyszywanych „baszłykach". Ciągnęły gościńcami sznury „dwukołek" z sianem i amunicją, jadących prędko, a powożonych przez miedzianobrodych, często zezowatych, jakby z gruba obciosanych „muźyków" z szerokiemi, płaskiemi twarzami, ubranych w szare szynele, z krzywemi kindżałami u pasa i z karabinami za plecami.
Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/92
Ta strona została przepisana.