Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/94

Ta strona została przepisana.

wpędzało — jeno ślady dawnego niechlujstwa, zaniedbania i porządków na oko.
Wówczas Zaucha „zbliżył" się do tych, którzy pracowali. Trzeba było zreorganizować kraj, policzyć ludność, pomóc jej, zobaczyć, co się ma, a co prze-padło. I znowu zaczęły się podróże po kraju wyniszczonym i rozkopanym, porytym okopami i rowami, przez które z ludzkości krew odprowadzano. Niebezpieczeństwo spotkania się z maroderami lub z jakimś zagalopowanym, zbłąkanym podjazdem nieprzyjacielskim, noclegi bez ognia i światła w opuszczonych, rozbitych chałupach, bomby z aeroplanów, to wszystko było niczem w porównaniu z bólem, jakiego doznawało się na widok wyniszczonego i wyludnionego kraju. A przecież i w tych strasznych warunkach chłop polski twardo siedział na swojej ziemi i obiecywał, że wytrzyma. Z tem ciepłem słowem w duszy wracało się do Lwowa, wobec pól potratowanych, gruzów i zgliszcz, układając po drodze wielkie plany odrodzenia i walki — i na pamiątkę takiego dnia przywiózł sobie Zaucha naderwaną łuskę z szrapnela, podniesioną z pola pewnego słonecznego poranka wiosennego. Wyrywszy na łusce datę, Zaucha postawił ją, śniedziejącą już, na swem biurku, jako wytworny dzban na kwiaty.
— A potem znowu porwała mnie fala czerwona! — przypominał sobie Józef.
Mackensen zbierał swoje armje. Wieść niosła, iż Niemcy biją na swych tyłach równoległe gościńce, któremi płyną rzeki stalowych potworów i pocisków. Wojska na pozycjach rżnęły uliczki w zagrodach z drutu kolczastego, a Tarnów codzień jęczał pod razami „Wielkiej Berty". A naraz zerwał się huragan, zawyły stalowe organy Mackensena, zaczęły pluć ogniem niezliczone działa, szare i szaro-błękitne mrowie wylało się przez przejścia w ogrodzeniach drucianych i ruszyło naprzód, najeżone bagnetami.
Rozpoczął się odwrót armji rosyjskiej.