— Komban-wa! — (Dobry wieczór).
— Komban-wa! — odpowiadają Europejczycy uprzejmie, bo tyle zwykle umieją.
Ukłon jest bardzo harmonijny i pełen wdzięku. Osoba podnosi się i wesoło zbliża się do stolika, przy którym siada na własnych nogach. Jak się ta dama nazywa w języku japońskim, nie wiem, ja nazywałem ją zwykle „ciocia“. Ma ona przedstawiać element wesołości w towarzystwie i jest przeważnie tłuściutka, pucułowata, z okrągłą, uśmiechniętą i chytrą twarzą, niby jowialną i dobrotliwą. Śmieje się zawsze najczęściej i najgłośniej i daje wskazówki tancerkom.
Potem niezmiennie pojawia się druga dama, również ciemno ubrana, a którą ja nazywałem „klarnet“ dla długości jej nosa. Nie wiem, co to jest, ale ta druga dama w każdej herbaciarni ma taki długi nos i stosowny do niego katar — reprezentuje muzykę i śpiew. Wobec nosowej „emisji“ głosu przyjętej przez Japończyków, którzy umieją nutę trzymać na dźwięku „n“ (en), katar jej nietylko nie przeszkadza, lecz prawdopodobnie pomaga do śpiewu. Zaś gra ta osoba czemś w rodzaju grzebienia na kwadratowej gitarze kościanej z długą szyją.
Nareszcie zjawia się jedna „Butterfly“, osóbka malutka, w ślicznem kimonie kolorowem w wielkie wzory, kwiaty lub ptaki, z dziwną, barwną koroną na głowie. Ona też pada na twarz, cieniutkim głosikiem pokornie wyśpiewując swe „komban-wa“ i radośnie przyjęta, kuca przy stoliku. Przedewszystkiem rączki drobne i czerwone od zimna grzeje nad fajansowem „ogniskiem domowem“ i rozgląda się po towarzystwie, pociągając gorliwie nosem, czemu się zupełnie nie można dziwić, bo i ona ma katar. Niema
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —