nadzwyczajne i przypomina nasz niesłodzony krupnik. Działa łagodnie, rozmarza a potem robi człowieka sennym. Naturalnie są różne „marki“ „saké“ i różne lata. Na pokładzie statku „Yokohama-Maru“ piłem raz „saké“ znakomite, podane na zimno, w wielkich kieliszkach, jak wino. Było świetne. W Japonji sprzedają „saké“ uliczni handlarze, ale jednej osobie nie wolno sprzedać więcej, niż jedną butelkę.
Libacja trwa, gospodarz przynosi wciąż nowe kałamarze z „saké“, damy wyjmują z rękawów swoje „trafiki“ i zaczynają palić krótkie fajeczki, zwane „natamame“. Dwa, trzy dymki i po fajeczce.
Młode osoby w pstrych kimonach rozpoczynają produkcje. Jedna z nich otoczyła się bębnami i bębenkami i siada nieruchoma między niemi. Wszyscy milkniemy — a ona siedzi wśród bębenków z pałeczkami wzniesionemi do uderzenia, w czerwono-zielonem kimonie, w jakimś złocistym wieńcu na głowie, z bladą, dziwną twarzyczką w półcieniu połyskującą głęboką, ciepłą politurą i lakami — przecudna.
Zaczyna grać.
Gdyby mi kto w owym momencie powiedział, że ja kiedykolwiek za tą muzyką będę tęsknić, wyśmiałbym go, bo cóż pięknego i nadzwyczajnego może być w łomotaniu w dwa, czy trzy bębny? Tak mi się wówczas zdawało — ale dziś istotnie tęsknię i nieraz męczy mnie myśl, co właściwie ta muzyka mogła znaczyć, dlaczego ja nie mogłem wniknąć w jej duszę. Długiem rozmyślaniem, bez książek, odgadłem, że o ile gitara jest instrumentem tęsknoty i pożądania, o tyle bęben u ludzi wschodnich jest instrumentem, mającym uzmysłowić i oddać miłość — zupełnie słusznie, bo on odtwarza bicie serca, rytm krwi. I to maleństwo
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —