szybkobiegacz, przewożący pasażerów w lekkim, dwukołowym wózeczku — instytucja charakterystyczna wogóle dla Wschodu, gdzie — przypuszczam — dotychczas jeszcze więcej jest „rikszów“, niż dorożek w Europie i Ameryce razem wziętych.
Nie rzekomy brak koni lub zwierząt pociągowych, ale sposób budowania miast wschodnich zrodził rikszę — nie mówiąc oczywiście o tem, że człowieka inaczej się na Wschodzie ceni, niż u nas. Nie mniej ani więcej, lecz inaczej. Uliczki miast wschodnich są przeważnie tak ciasne, że żadnym zaprzęgiem obrócić w nich nie można i tylko na „rikszy“ da się tam dotrzeć. Ale trzeba pamiętać i o tem, że w dawnych czasach błoto w uliczkach przyzwoitemu człowiekowi uniemożliwiało prawie zupełnie wędrówki piesze. Wobec ogromu miast dzisiejszych „riksza“ jest bezsilny, tramwaj elektryczny, samochód i rower, na którym w najciaśniejszą uliczkę zajedzie, czynią go zbytecznym w lokomocji na dalszy dystans. Stąd też korporacja „rikszów“, przed dziesięciu jeszcze laty licząca w Japonji 45 tysięcy członków, dziś liczy ich już tylko 20 tysięcy, na razie jednak „riksza“ z użycia nie wychodzi.
Cudzoziemcowi trudno obejść się bez „rikszy’. Ulice są tak do siebie podobne, że łatwo w nich zabłądzić — z kłopotu najprościej wybrnąć, biorąc „rikszę“, który kosztuje parę „sen“. Wózeczki ich, w kształcie foteli dentystycznych, bardzo lekkie, są pięknie lakierowane, ozdoby metalowe błyszczą, siedzenia okryte czystem obiciem. U prawego drążka „riksza“ ma długą latarnię papierową, na której wypisane jest jego nazwisko, niejednokrotnie też ma i dzwonek, którego jednak rzadko używa. Wózeczek
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —