jest zupełne szaleństwo a nie muzyka, to szpital warjatów, zbrodnicza okropność. Śpiew polega na „recitatiwie“, wygłaszanem tonem nosowo-gardlanym, zgniecionym do niemożliwości. Tak zwany „kiks“ czyli „kogut“ stanowi jedną z najulubieńszych ozdób, jest niby ornamentem koloraturowym, zawodzenie aż do zupełnego złamania głosu uchodzi za „uczucie“. Muzyka jest czysto programowa, ilustracyjna, ale oni inaczej dźwięki rozumieją. Intryganta politycznego naprzykład wprowadza „piccolo“, ale znacznie wyższy ton mające, niż u nas, miłość akcentuje bęben — co może wkońcu z pewnych względów jest i słuszne. Mimo to cymbały japońskie — coś w rodzaju naszego „ksylofonu“ — nie są pozbawione muzykalnej wartości. Grał na nich znakomity aktor t. zw. „Pieśń chwały poranka“ i grał ją bardzo pięknie. Sama rzecz jest ciekawa, dziwna jakaś arpeggiowa kompozycja, „pièce de résistance“ liryki japońskiej. Zupełnie nie rozumiem, jak może naród, zdolny do muzyki takiej, jak „Pieśń chwały poranka“, słuchać cierpliwie tygrysiego wycia swych śpiewaków. Rzecz tem ciekawsza, że Japończycy faktycznie bardzo lubią muzykę.
Jak dotychczas — klasyczny repertuar japoński obronną ręką wychodzi z porównania i zestawienia z innemi stylami i mnie się zdaje, że odrodzenie teatru japońskiego nastąpi tylko na gruncie wielkiego koturnowego dramatu narodowego i narodowej komedji. Tymczasem Japończycy uczą się nowej konstrukcji.
To samo jest z malarstwem. Maluje się dziś w Japonji olejno — batalje rozmaite, portrety, jeźdzców na koniach — konny sport cieszy się wielkiem poparciem — i naśladuje się mistrzów europejskich. Naturalnie, że to wszystko jest bardzo słabe, ale artyści
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —