jakieś kikuty, z których rękawy zwisają nakształt złamanych skrzydeł. Podobni są wówczas do pingwinów.
Wobec kobiet są szorstcy, jak im to nakazują przepisy towarzyskie. Największą hańbą jest w Japonji zniewieściałość, stąd ten brak uprzejmości wobec kobiet, przyczem należy zanotować, że właśnie Japończycy są namiętnymi kobieciarzami.
Wałęsając się po Tokjo, wstępowałem często do „Mitsu-Koszi“. Jest to coś w rodzaju tokijskiego Louvre’u lub „Bon-Marché“ — wielki magazyn, w którym można dostać wszystko, co produkuje Japonja, począwszy od sandałów, strojów narodowych lub europejskich, a skończywszy na futrach z Sachalinu lub owocach z Formozy. Magazyn ten należy do słynnej w Japonji rodziny finansistów, Mitsui; są to Vanderbildtowie Dalekiego Wschodu. „Mitsu-Koszi“ jest niezmiernie żywą i zajmującą wystawą produkcji japońskiej, albowiem innych towarów tam niema.
Mnóstwo ludzi kręci się po salach, gdzie przygrywa wesoło orkiestra, toczy się ruchomy chodnik, spotykają się znajomi. Gwar, ścisk, pstrokacizna towarów, panny sklepowe w ładnych kostjumach, wśród nich inspektorowie w „redingotach“, kobiet mnóstwo. Japonki lubią się ubierać, namiętnie też lubią kupować.
Na czwartem piętrze jest olbrzymi salon, w którym za kilka groszy można dostać herbaty i ciastek. Salon zawsze pełny.
Japoneczki, choć z biedą, siedzą na pięknych fotelach i zagryzają herbatę suchemi ciasteczkami, przepojonemi sosem japońskim. Mitsu-Koszi robi wszystko na wielką skalę. Dla działu zabawkowego — w Japonji bardzo poważnie traktowanego — ma
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —