Ta moja Rosjanka była żywą figurą całej Rosji, jej uosobieniem. Właściwie analfabetka, umiejąca czytać tylko na własnej książce, ale patrząca na wszystko z pogardą i lekceważeniem, brzydząca się zresztą wszystkiem, co nie rosyjskie, uciskała otoczenie swą ignorancją i tą ignorancją zmuszała ludzi do służenia sobie. Dla niej trzeba zamawiać u służącego — bo ona inaczej nie będzie jadła, zaś ona sama, korzystając z cudzych usług, będzie grymasiła. Ją trzeba odprowadzić do kabiny, bo ona sama się boi. O nią trzeba chodzić do „pursera“ ze skargą na chłopców obsługujących, bo nie mogąc się z nimi porozumieć, ma nieustanne awantury. Nikt jej nie lubi, ale dlatego właśnie wszyscy kryją to przed nią i nadskakują jej, aby swą antypatję pokryć. Swą ciemnotą i brakiem kultury ona trzyma wszystkich w niewoli, a w dodatku!
Raz, rozmawiając ze mną, użyła wyrażenia:
— Wy, kak „russkij czełowiek“...
— Pardon! — przerwałem, — Ja nie jestem wcale „russkij czełowiek“.
— W każdym razie żyliście przecie z nami w jednem państwie...
— Madame, raczcie o tem nie przypominać, bo z tego tytułu nie możecie mieć żadnego prawa do naszej wdzięczności...
— Jakby tam nie było wy, jako Polak, nie jesteście w Rosji cudzoziemcem.
— Przeciwnie, jestem cudzoziemcem takim samym jak Anglik lub Japończyk...
— My was za cudzoziemców nie uważamy...
— Ale my was uważamy! I, proszę, zapamiętajcie to sobie raz na zawsze! Między nami niema nic wspólnego!
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 144 —