promieniało światłem, żarząc się łuną w ciemnościach nocnych.
Brzeg chiński po drugiej stronie był zupełnie ciemny.
Że Hong-Kong jest twierdzą, to się wie, widzi i czuje. Mieszkańca Wschodu — Japończyka, Chińczyka — baterje angielskie drażnią, bo on wie, że między innymi, w niego one mierzą, utrwalając porządek narzucony przez obcych. Ja twierdze już widywałem i widziałem też ich upadek i nie imponuje mi miecz, choćby i największy, jako, że żadna władza nie przemija tak szybko, jak władza miecza. Szacunku godne jest w Hong-Kongu twórcze dzieło Anglji, zadziwiająca organizacja tego pstrego życia, umiejętność zapanowania kulturalnego nad żywiołem zupełnie obcym i doprowadzenia go do rozkwitu — i to u wrót wielkiej, odwiecznej i potężnej kultury chińskiej! Hong-Kong jest faktycznie wspaniałym popisem siły, energji i pracowitości, jest jednym z najpiękniejszych kwiatów genjuszu angielskiego.
Wyszła na pokład pani D., Rosjanka. Zwiedzała miasto, ale nie była zachwycona. Kręciła nosem.
— Nie można powiedzieć, gmachy są wielkie, ale — nie podoba mi się to wszystko.
— A dlaczego?
— Kak-by wam skazat’... Wszystko piękne, okazałe, ale — takie zupełnie inne, nie nasze, nie rosyjskie...
— Chcielibyście, aby Hong-Kong był podobny do Irkucka?
— A może Irkuck nie ładny?
— Trudno, żeby się cały świat na Irkucku wzorował.
— Nu, połno... Znowu zaczniecie. A wiecie — czarnego tam jakiegoś widziałem, dziki taki, brzydki...
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —