Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.



NA POŁUDNIOWYCH WODACH.
Kontroler czeski. — Chińczycy, — Singapore. — Ismail Raheem. — Penang. — Kek-lok-Si. — Delegacja sjamska. — Wschód i Anglicy. — Pan Kocourek-by nie wiedział?

Codziennie rano, kiedy po śniadaniu wychodziłem na okład, spotykałem Czecha-inwalidę, wpatrzonego w mapę i coś spekulującego. Wyłożywszy mi w krótkich i niezrozumiałych słowach naturę morza w danym jego punkcie i przepowiedziawszy pokrótce rzeczy tak nieodgadnione, jak n. p., że jeśli morze nie będzie wzburzone, to spory kawał drogi możemy dziś zrobić, schodził na dolny pokład i, zmrużywszy oczy, podejrzliwie a nieufnie rozglądał się po niebie. Coś mruczał, krytykując kapitana — bo naturalnie na wszystkiem się rozumiał i używał fachowych wyrażeń.
— Jeśli tak dalej pojedziemy, za cztery dni będziemy w Singapore — rzekłem raz ot, aby coś powiedzieć.
— Nie — odpowiedział Czech — „on“ (t. j. Jokohama-Maru) takiego wielkiego „lajna“ nie zrobi.
— Czego nie zrobi? — spytałem, uszom własnym nie wierząc i nie rozumiejąc, co jedno ma do drugiego.
— „Lajna“ — powtórzył Czech. — On musi krążyć...
Dopiero teraz zrozumiałem.
— Ach, „line“! Skądże wy możecie widzieć, jaką on „linję“ robi...