głowę — naród się z tego cieszy niesłychanie. Teatry zmieniły się w „Variété“ z trikotowym baletem i obowiązkowym „jazzem”. „Jazz“, jest to nowy, niezmiernie popularny taniec, polegający na tem, że po kilku dzikich podskokach „ona” obowiązkowo ładnie zbudowana (trzeba przyznać!), oraz apetycznie i gruntownie rozdziana (co prawda, to nie grzech)! rzuca się „mu“ w objęcia, zaś „on“ chwyta ją jak połeć słoniny lub ćwiartkę wołu, zarzuca ją sobie na kark jak na ten przykład pasterz zgubioną i szczęśliwie znalezioną owieczkę, i hasa z nią po scenie do siódmych potów, prezentując głębokie choć ostatecznie ograniczone perspektywy. Działo się to przy akompanjamencie odpowiednio wściekłej muzyki i bicia w bęben, oraz ryku i harmonijnego pogwizdywania publiczności, przynajmniej w jednej trzeciej złożonej z „cowboyów“ wszystkich dominjów Anglji. Tak wyglądała sztuka, a zaś, aby publiczność nie znudziła się jakąś filozoficzną głębią takiego przedstawienia, w antraktach popisywali się ludzie wężowi, akrobaci angielscy, francuscy i japońscy, przyczem dla znawców lub amatorów zaznaczę, że gimnastycy japońscy, skorzystawszy z braku konkurencji akrobatów austryjackich i niemieckich, zupełnie opanowali ich teren i dziś są najlepszymi gimnastykami „par terre“. Koniec przedstawienia obwieszczał tłumny balet, rytmiczne drgawki stu par trykotowych nóg, furja bębna, „jazz” podniesiony do setnej potęgi, pisk baletnic i ogłuszające „hurrah“ widzów...
Ale nie...
Naraz rozlega się kilka akordów. Publiczność zrywa się z miejsc, wojskowi stają na baczność, twarze poważnieją, robi się cisza. Muzyka gra dziesięć taktów „God save the king“. Szalony przed chwilą nastrój
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —