Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —

w jakiejś norze, ale ma przecie przytułek odpowiednio kulturalny.
Na dole obszerny, jasny salon z kominkiem służył za poczekalnię — w dwóch salach jadalnych mogło zasiąść do stołu odrazu około 100 oficerów. Okazało się jednak, że to nie wystarczało — jadano więc na dwie zmiany. Na pierwszem piętrze był również wytwornie urządzony salon, sala bilardowa i zaciszna bibljoteka — na drugiem piętrze znajdowało się kilka pokoi gościnnych. Mieszkać w klubie mogli tylko oficerowie, ale ze stołu korzystali i cywilni, zwłaszcza różni delegaci z kraju. Skromny wikt wystarczał co się tyczy obfitości a taniością zachwycał. Za obiad czy kolację płacono coś około 4 fr., mniej więcej tyleż kosztowała butelka wcale niezłego wina. Kuchnia była o ile możności polska. Gospodarzem klubu był młody oficer, jego zastępcą sierżant, Polak z Ameryki. Naturalnie, jakichś specjalnych rozkoszy tam nie było, ale ostatecznie goście z dalekich stron zawsze znajdowali w klubie przytułek i „pied à terre“ w tem obcem wielkiem mieście, a jeśli się wróciło później z teatru, można było tak po koleżeńsku wyprosić sobie herbatę, kawałek zimnego mięsa, czy trochę wina.
Co było ogromnie miłe, to tak zwane „prezenty amerykańskie“. Otóż Polacy amerykańscy wspomagali armję naszą we Francji różnemi podarunkami i w klubie był też mały magazyn z różnemi rzeczami, przygotowanemi dla mniej lub więcej obdartych oficerów. Były to zawiniątka dwóch rodzajów: podarunek na sezon zimowy i letni. Na sezon zimowy dostawało się świetny sweater, ciepłą flanelową bieliznę, wełniane mitynki, skarpetki, chustki do nosa, wreszcie papier listowy, pocztówki itd., wraz z życzeniami świąt. W pakuneczku