— Poco my tu, psiakrew, siedzimy, po jaką chorobę? — dawały się słyszeć gwałtowne okrzyki. — Kiedy pojedziemy?
A ten znów blady, zapatrzony przed siebie, z brodą opartą na pięści, kalkulował:
— Ja, jak będę na froncie, to tu postawię jedną maszynkę, tu drugą, od tej strony zagarnę, tam podpędzę — nie, z mojego odcinka nikt żywy nie wyjdzie!
Chcieliby odrazu wyjeść wszystkie ciastka i pączki, wywieszać wszystkich paskarzy, żeby nie robili ani ciastek, ani pączków, wycałować wszystkie panny i wystrzelać wszystkich wrogów.
A tymczasem — ciężka troska gnębiła tych ludzi.
Ofiarowali się na służbę — „na bój, na krwawy“ — a tu kazano im czekać i czekać. Gorzknieli, Tracili wiarę. Wszyscy — piechurzy, kawalerzyści, artylerzyści, lotnicy, kapelani wojskowi — wszyscy o jednem tylko myśleli, jednego pragnęli — powrotu i czynu dla Polski. Czem dla nich były piękności Francji, ponęty Paryża? Wizja tak upragnionej i wolnej Ojczyzny stawała się dla nich upiorem, wysysała wszelkie życie z ich dusz, wszelki rumieniec z myśli. Prości żołnierze wgryźli się w swoją tęsknotę i nie chcieli nawet słuchać słów pociechy, a jeśli — to odpowiadali na nie sarkazmami. Chodzili jak automaty, źli, zniecierpliwieni. Spróbujcie w rozmowie z nimi użyć utartego wyrażenia literackiego „słodka Francja“! Dla nich ta Francja była gorzka jak chleb z piołunem...
Niema nic więcej twórczego nad taką tęsknotę. Ludzie zaczęli się wmyślać w Polskę. Chcieliby poprzenosić do niej bogactwa całego świata, najserdeczniejsze ciepło życia, zaczęli wierzyć w nią jak w raj po odpuszczeniu grzechów, zaczęli myśleć o tem,
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.
— 231 —