— Aha, a-ha! A czy ten Rze-ża-jak?
— Rzeszów.
— A-ha! A ten Rze-excusez moi — czy to piękne miasto dawno już wyzwoliło się z pod przemocy wroga?
— Cóż ja wiem? Dwadzieścia osiem lat już tam nie byłem.
— Dwadzieścia osiem lat? Zapewne, zapewne, to długo, można nie wiedzieć.
Nareszcie zdecydował się.
— Pańskie papiery są w zupełnym porządku — rzekł z energją — i niema przeszkód żadnych, ponieważ jednakże pan jest pierwszym człowiekiem, który przybył do Japonji z takim pasportem, musimy znieść się naprzód z dyrektorem naszej policji. Niech pan będzie spokojny, pan wysiądzie, ale ja muszę się spytać...
Jednak po generalnej naradzie przecież puścili mnie na ląd.
Ledwie zdążyłem wyjść na pokład, już wziął mnie w swoją opiekę jakiś „impresarjo“.
Był to nikły i — jak mi się zdawało — bardzo młody człowieczek w granatowym mundurze i kaszkiecie, sepleniący odrobinę po angielsku. Wyglądał trochę na prowincjonalnego „puryca“, a zaproponował mi, że mnie wraz z rzeczami dostawi w całości do Tokio. Ponieważ lubię, jak się mną opiekują i myślą o mnie, z wielką przyjemnością na to przystałem.
Przewodził ten młodzieniec całej gromadzie żółtych, krępych i skośnookich wyrostków, z których jedni przebrani byli za „rikszów“, drudzy zaś w granatowych sukiennych ubraniach sportowych i w czerwonych czapeczkach wyglądali jak uczniowie jakiego gimnazjum lub liceum. Dziwiło mnie tylko, że rwali
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —