liczne, zaś między niemi 47 słynnych banitów japońskich, legendarnych bohaterów, którzy jednomyślnem, gromadnem „harakiri“ przypłacili wierność swemu panu. Dziwnem zrządzeniem losu, który ja za najłaskawszego opiekuna swego uważam, w ten sposób niby jakiś sen cudowny przedefilowała koło mnie w biały dzień cała „Stara Japonja“, prezentując swych bohaterów i bohaterki. Choć przepiękna i nadzwyczaj oryginalna, ta przeszłość jak blady cień przemknęła ulicami nowego życia. Miałem wrażenie, że wszyscy ci wspaniali bohaterowie prosto z pochodu poszli na cmentarz, zmęczeni i rozczarowani. Ta przeszłość nigdy już nie zmartwychwstanie — minęła na wieki, jak nasze kontusze i karabele.
Bardzo piękną grupę wystawili Chińczycy. Grupa, prowadzona przez jenerała chińskiego w błękitnym mundurze, dzieliła się na starochińską i nowoczesną. Nowoczesne Chiny reprezentowali studenci, niosący olbrzymi, pięciobarwny, jedwabny sztandar rzeczypospolitej chińskiej. Za sztandarem szło mnóstwo młodzieży ze smokami, kłapiącemi okrutnie paszczękami i z wielkim hałasem gongów. Z uśmiechem patrzyłem na te smoki straszne niby, ale właściwie tak naiwne, że z wielkim gustem trzymałbym je w swoim pokoju. A przecież kiedyś przed taką papierzaną bestją myśmy pod Lignicą uciekli! Byliśmy wtedy znacznie głupsi od Chińczyków. Nie udała się sztuka drugi raz, kiedy-to oni znów chcieli smokami nas przepłoszyć; było to 1905 pod Pekinem. Stare Chiny reprezentowane były przez istny las starych, przecudnie na jedwabiu haftowanych sztandarów, wojowników na drewnianych koniach — właśnie jak krakowski konik zwierzyniecki — i zupełnie oszalałą
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —