bawili się, żałowali sobie kieliszka wódki, piwa nie pili wcale. Interes nie szedł, a podatki trzeba było płacić wysokie. Pan Brat miał sporo pieniędzy u ludzi — nie oddawali. W rezultacie zamiast utrzymywać się z gościńca, stary musiał dokładać wszelkich sił i starań, aby utrzymać gościniec. Na szczęście miał dwie krowy i ziemniaki ze swych paru morgów, więc mógł żyć, a na majątku, na pieniądzach już mu nie zależało — byle miał spokój. I tu znowu: przez całe życie pracował, aby zrobić ten majątek, aby coś mieć, a gdy przyszła na starość bieda, ani go to ziębi ani grzeje. Więc pocóż było przez całe życie? —
— Albo to człowiek wie, co robi? — pomyślał pan Brat.
Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę.
Ani żywej duszy.
Szare niebo, szary dom po drugiej stronie ulicy, szara droga i powietrze szare.
Oberżysta lubił tę twardą, równą szosę z słupami telegraficznemi, rzewnie i tęsknie śpiewającemi. Chętnie wystawał swego czasu przed domem i spozierał to w tę, to znów w drugą stronę, jakgdyby wyglądając jakiegoś nadzwyczajnego gościa, tajemniczego i nieznanego, a przecie spodziewanego i oczekiwanego. Zdawało mu się, że może ktoś czy coś kiedyś przecie przyjdzie do niego tą drogą, zdaleka, z nieznanych stron, ze świata. Nie traktował tych marzeń swoich poważnie, może nawet nie zdawał sobie z nich sprawy. Gdy-
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.