brak na tem kirowem tle srebrnych iskierek żałosnego humoru.
— Czy jesteś pewna, córuchno, że wyrażasz się właściwie? — zaniepokoił się pan Piekarski.
— Właściwie to ja nie jestem już pewna nawet... czy się wyrażam! — uśmiechnęła się młoda dama.
— Czy nie mógłbym pani w jakiś sposób dopomóc w tym kłopocie? — zafrasował się Polata.
— Przypuszczałabym, że przy dobrych chęciach może tak.
— Skądże tedy niepewność co do tego, czy pani wyraża się, czy nie? — chwycił się wieszcz najważniejszego — swem zdaniem — punktu.
— Raczy pan łaskawie wybaczyć me zakłopotanie! — zwierzyła mu się panienka — Oto — pańskim stylem mówiąc — nie wiem, czy wyrażam się wewnętrznie czy zewnętrznie.
— Proszę pani! — wybuchnął Polata — Ja przecież nie mogę brać odpowiedzialności za byle kretyna.
— Ale ja też nie! — ucięła Kasieńka — Nie mogę w żaden sposób, tem bardziej, że jestem głupia — proszę, niech pan nie protestuje, przecież ja wiem!
— Daruje pani — żachnął się poeta.
— Jak ona mówi, to napewno wie! — zauważył pan Piekarski — Możesz mi pan wierzyć! Mnie i jej! My się znamy dobrze!
Kasieńka roześmiała się głośno.
— Tatuś mi pochlebia! — zawołała.
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.