chany „szczeniak“, on „światowiec“! Siedział na swem miejscu, jak oskarżony podczas przemówienia prokuratora, ponieważ nagłe ściszenie głosów w „panieńskim“ kąciku wozu aż nadto wyraźnie świadczyło, że mówi się tam o nim. Przyszło mu na myśl „samobójstwo“ (— Boże, co za błazen ze mnie!), może... Lala, głupstwa, jakie czasem w obecności pana Piekarskiego wygadywał, oraz inne grzechy, może nawet niepopełnione, lecz które ostry wzrok niewinności odgadnąć może — i to napełniło go takim niesmakiem, że dopiero po dłuższej chwili ośmielił się spojrzeć w stronę panienek, gdzie ujrzał zwrócony na siebie — dobrotliwy i życzliwy wzrok zakonnicy. Siostra patrzyła na niego tak jakoś miłosiernie, lecz zarazem ciepło i dobrotliwie, że doznał wrażenia, jakgdyby nagle dostąpił odpuszczenia wszystkich grzechów.
— Doprawdy! — pomyślał — Tak na mnie spojrzała, jakgdyby chciała mnie utwierdzić w mem istnieniu i we wszystkich mych dobrych postanowieniach.
Wzruszyło go to.
Jakież jednak są te jego „dobre postanowienia“? Czy ma jakie? Pytanie proste, lecz jakże trudno na nie odpowiedzieć. A jak przykro byłoby odpowiedzieć szczerze. Bo — choćby w tej chwili: — Pocóż on przedsięwziął tę jazdę do miasteczka? Czyż nie wyłącznie poto, aby zmącić spokój młodego dziewczątka?
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.