Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

i czekać na jakąś sposobność w drodze powrotnej, ale nie zrobił tego. Kupiwszy dla pozoru „materjałów piśmiennych“, których wprawdzie nie potrzebował, lecz których w Różewie nie było, wsiadł w taksówkę — w miasteczku były! — i pojechał spowrotem do domu.
— Udał mi się dzień! — powiedział sobie, lecąc w zazieleniające się już pola.


XXXIII.

Jednakże — nagrody za to przełamanie się nie otrzymał. Wprost przeciwnie. Stał się znowu jakgdyby niepotrzebnym samemu sobie.
— Gdy ja o sobie nie myślę, Los o mnie nie pomyśli! — ganił się za okazaną przez siebie miękkość — Postępuję uczciwie, ale ani ja nic z tego nie mam, ani wogóle nikt. Ja mógłbym tu mieć swój flirt, może miłość, któraby mnie podnieciła, ona miałaby swą — może — pierwszą miłość... To przeżycia, które piechotą nie chodzą, których odrzucać nie należy, nie wolno.
Teraz — jeździć do miasteczka już mu się odechciało, na panienkę polować przy omnibusie nie chciał, sama, naturalnie, nie przychodziła. No, bo gdzież? Pod „Gwiazdę“? A „stary“ (pan Piekarski) nie gadał nic. Ani słowem nigdy o córce nie wspomniał.