nia — życia w twych własnych ogrodach, ty zaś mijasz je obojętnie, nie, nie obojętnie, lecz nawet z wrogą, wyniosłą pogardą, nie chcesz widzieć ich wspaniałego bogactwa i udajesz, że go nie uznajesz! Skąd dla ciebie, który uczonym nie jesteś i który istotnie sercem krzyczysz o serce, ideałem ma być tegoż serca oschłość i martwota? Dlaczego nie masz wierzyć wiarą umarłych i żywych miljonowych mas swego Narodu, lecz koniecznie posłusznym być podszeptom jakiegoś pana profesora, który dziś „wie“ czy „umie“ tak, jutro inaczej... I w dodatku ty sam pozytywnie wiesz, do jakiego stopnia ci „uczeni w swych własnych pismach“ są ograniczeni a nieraz tępi. Nie przypominasz sobie, jak powiedziałeś raz w żywe oczy twym uczonym profesorom uniwersytetu, że gadają o literaturze jak szewcy? Człowieku — zastanów się!
— Przepraszam! — odpowiedział sobie poeta — Zastanowić się można i nawet należy, ale — nie tak zaraz znów — na szosie. Mamy czas!
Znowu była burza w nocy.
Tym razem Polata chichotów żadnych nie słyszał, bo wogóle nie słyszał nic. Spał jak zabity. Ale gdy na drugi dzień wstał, wszędzie pod płotami krze były zielone.